W poście na forum Biblioteka 2.0 JanG poruszył problem pewnej pragmatyki utrzymywania systemów, co do których oczekuje się trwałości, a którą ma zapewnić otwarty kod. Dzięki otwartości można go dalej rozwijać, modyfikować, konwertować do nowych narzędzi, nie stając się zakładnikiem zamkniętych rozwiązań komercyjnych, podatnych na gry rynkowe oraz unikając typowego dla informacyjnej gospodarki "zamykania" klientów (także publicznych) w ich nieprzejrzystych systemach, tak by koszty zmiany rozwiązań przewyższały zdolności i chęci klienta. Wśród bardziej drapieżnych taktyk w tym zakresie można by tu jeszcze wymienić wysoką integrację różnych rozwiązań opartych na systemach zamkniętych, co sprawia, że niezbyt możliwa staje się wymiana drobnego elementu takiego agregatu, bez większego rachunku "z tytułu praw", związanego z koniecznością modyfikacji innych jego części.
O ile komercyjni dostawcy/wykonawcy rzeczy czy prostych usług mogą zostać zastępowani innymi, prawnoautorskie ograniczenia softu mogą dość skutecznie "zawłaszczać" te dziedziny sfery publicznej, w których są stosowane. Efekty wspomnianej gry rynkowej widać po krajowej sytuacji w dziedzinie katalogów bibliotecznych, gdzie brak doświadczeń (i przemyśleń) z oprogramowaniem otwartego kodu (i specyfiką tego rodzaju towaru jak soft w ogóle) skłaniał i chyba do dziś skłania biblioteki do wejścia w łatwiejsze "na dzień dobry" rozwiązania "gotowe" z kodem zamkniętym. W efekcie obraz komputeryzacji bibliotek łatwiej jest opisać w kategoriach wyniku tych gier (lobbing, kontakty firm z decydentami, polecające kontakty między decydentami zakupów), niż przemyślanego wyboru, mającego na względzie tak rozumianą trwałość i uniknięcie zamknięcia publicznych w końcu obszarów. Dla porządku warto wspomnieć, że katalogi elektroniczne są dziś w bibliotekach instalacjami krytycznymi, tak że nagła utrata dostępu do nich może przekształcić bibliotekę w skład makulatury.
Ale chciałbym dorzucić (testowo) jeszcze jeden wątek, trochę bardziej "polityczny", ale tylko trochę. Otóż mówiąc o nowoczesnych instytucjach sfery publicznej, mówimy o wymogu ich transparentności. Ten postulat motywowany jest tym, że obywatel (czyli podatnik), dla którego zostały stworzone i z jego pieniędzy są utrzymywane - ma prawo do tzw. informacji publicznej, która polega między innymi na transparentności ich procedur, "polityk", finansów. Czyli co, jak, dlaczego działa, w jakim celu, w jakim terminie, za ile, jakie przynosi efekty. Transparentność ta jest oczywiście w pewnych obszarach ograniczona np. kwestiami bezpieczeństwa, bo o ile obywatel ma prawo wiedzieć, jaki jest budżet instytucji i jak był wydawany, to raczej nikt nie ogłosi, jaki jest rozkład elementów jej systemu antywłamaniowego.
Tworzenie takich systemów jak np. biblioteki cyfrowe o dostępie publicznym i także za publiczne pieniądze utrzymywanych jest de facto tworzeniem nowych publicznych instytucji lub ich części. Gdy stają się systemami mocno zwirtualizowanymi, nie posiadają spisanych na papierze procedur, opisu struktury, standardów w nich stosowanych, etc., które jednakże przesądzają o wiarygodności prezentowanych treści, ich obiegu wewnątrz biblioteki, a także pozwalających na ocenę efektywności rozwiązań. Te procedury są bowiem zawarte w kodzie oprogramowania biblioteki, specyfikacjach stosowanych w niej formatów przechowywania danych, itp. Przypuszczalnie mało kto z szerszej publiczności byłby specjalnie zainteresowany szczegółowym poznaniem tego kodu, ale, jeśli uznajemy, że ma ona prawo, jak w przypadku "realnych" instytucji, do informacji o ich wnętrzu, czyli ma prawo do społecznej kontroli rozwiązań z publicznego obszaru, który finansuje - ma także prawo do poznania kodu biblioteki. A może to zrobić, gdy kod jest otwarty, gdy sama instytucja nie została wywłaszczona ze swojego istotnego, wewnętrznego obszaru i ten kod zna.
Tendencja do zwiększania transparentności zdaje się stawać nie tylko świadomym wymogiem wysuwanym względem starych i nowych instytucji publicznych, lecz jej wartość dostrzega także komercja. Staje się ona bowiem dobrym narzędziem budowania zaufania klientów, którego kapitał staje się jedną z najistotniejszych części aktywów firm, mimo zamknięcia pewnych obszarów, zapewniających konkurencyjną przewagę (np. w zakresie opracowywania rozwiązań innowacyjnych).
Owo zaufanie, które jest spoiwem nowoczesnych, obywatelskich społeczeństw, winno być głównym (obok dóbr specyficznych dla dziedziny) społecznym dobrem, tworzonym i stymulowanym przez publiczne instytucje. Trudno by mogły to czynić, bez zachowania transparentności względem użytkowników, która to zależy od znajomości samej siebie.
1 komentarz:
Podobaja mi się te refleksje
Prześlij komentarz